po co ja tu jestem

11 czerwca 2017


Są takie dni, kiedy zastanawiam się czy na pewno mam polski paszport bo czuję się jak „Englishman in New York”. Po przeprowadzce do Warszawy zaczęłam się definiować poprzez zaprzeczenie czym nie jestem i w ten sposób zawężać już i tak zawężony zestaw moich zainteresowań, dobierać starannie ludzi, którymi się otaczam etc.

Jechałam tramwajem na Saską Kępę bo znalazłam ciekawy wernisaż. Tłok w tramwaju stanowili głównie kibice ubrani w biało-czerwone koszulki. A ja, teoretycznie z tym samym paszportem, nawet nie wiedziałam z jakiej okazji. Potem zorientowałam się, że jadą na mecz na Stadion Narodowy. Ta masa ludzi i ich rozmów mnie przytłoczyła, niby jechałam w tą samą stronę a jednak zupełnie gdzie indziej. Pod Stadionem najbliższy lokal z kebabem przeżywał szturm biało-czerwonych. Prawie jak pod Wiedniem a jednak uderzył mnie ten obrazek lekkiej hipokryzji.

Zamyślona dotarłam wreszcie na docelową ulicę. Szukanie adresu zajęło mi ponad 20 minut bo numeracja po parzystej szła w inną stronę niż po nieparzystej – że też sama na to nie wpadłam! Adres znalazłam, ale nie było tam żadnej tabliczki. W połowie pisania dość krytycznego posta pod wydarzeniem na Facebooku zobaczyłam ludzi stojących pod tym samym adresem i zapytałam czy wiedzą, gdzie jest ta galeria. Pokazali mi drzwi na pierwszym piętrze tak jakby to było coś bardzo łatwego do znalezienia. Otworzyłam odważnie i weszłam… a tam, prywatne mieszkanie i ludzie na kanapie popijający wino. Spojrzeli na mnie jakbym im przerwała, nikt mnie nie przywitał, ani się nie odezwał, więc zapytałam czy dobrze trafiłam na wystawę. „Tak” – usłyszałam tylko. Już w tym momencie miałam ochotę wyjść, ale przeszłam dalej do pokoju. Ciekawe formy architektoniczne zamknięte w sklejkach i przeszklone, a przy tym wszystkim chłopak, który ustawiał swojego pieska do zdjęcia ze sztuką. To mnie trochę uspokoiło.

Wino stało otwarte i puste kieliszki, ale nie czułam się zaproszona ani do dyskusji ani do konsumpcji, więc szybko opuściłam tą prezentację snobizmu artystycznego (może nie wyglądałam jakbym studiowała historię sztuki bo nie miałam szaliczka?). I wychodząc zaczęłam się zastanawiać: gdzie właściwie pasuję? Czy jak śpiewa Mikromusic „po co ja tu jestem?

despacio por favor

11 czerwca 2017


Kiedy ostatnio zwiedzałam Barcelonę (patrz: Wyjście ze strefy komfortu) byłam w zupełnie innym miejscu chociaż nie w sensie geograficznym.

Tydzień temu wróciłam z rozgrzanej słońcem Katalonii (nie mylić z Hiszpanią…). Zobaczyłam wszystko to, za czym tak tęskniłam. Widok palm i morza, gąszcz uliczek pełnych opalonych twarzy, spoglądanie pod słońce za każdym razem gdy zapiszczy mewa. Hiszpański język na ulicy, głośne rozmowy, brzęki szklanek, muzyka wszędzie i o każdej porze – te wszystkie dźwięki za którymi tęskniłam. Ten drażniący zapach ulicy – mieszankę wylanego piwa, moczu, sterty śmieci nagrzaną słońcem, zmieszaną z powiewem morskiego wiatru i zapachem churros w środku nocy. Smaki, których nie da się pomylić: trochę niedbale ukrojony chleb nasmarowany pomidorami i oliwą, sangrię, która w upalny dzień uderza szybciej niż samochód na autostradzie, paellę z posmakiem tego garnka, który pewnie nigdy nie był wyszorowany tak do końca. Odciśnięte od chodzenia stopy, chropowate zimne ściany budynków, piasek pełen drobnych kamyczków, w którym się zapadam.

To było to samo miejsce na ziemi, ale ja byłam w innym miejscu.

I przez to, że się otworzyłam, F. pokazał mi jak się tym wszystkim cieszyć. Początkowo mnie irytował. Jak dziecko, które się cieszy nie wiadomo z czego. Próbowałam go ignorować. Po paru dniach odpuściłam. Po prostu poddałam się zabawie. Nic nie było zaplanowane a mimo to zobaczyliśmy chyba więcej, niż gdyby ten plan był zrobiony na długo do przodu.

Nie umiem chyba opisać tej intymności między nami… to co zdarzyło się w Barcelonie już tam zostanie. Coraz bardziej ludzie się śpieszą i nie znajdują czasu na to, żeby dać miejsce temu drugiemu człowiekowi. A to właśnie ta bliskość jest piękna sama w sobie. Ta miękka ciepła cisza, która płynie w mroku.

Przejrzałam się w Nim jak w lustrze. Zobaczyłam to, co ja robię w lustrzanym odbiciu. Zobaczyłam jak można być upartym, jak można być zamkniętym a także otwartym i ciepłym jednocześnie. Jak można być dobrym i naiwnym i to wcale nie musi być ujma. I zobaczyłam, że te role społeczne (co wypada mężczyźnie a co kobiecie) to nie mają większego znaczenia, gdy lubisz kogoś po prostu jako człowieka.

Zrozumiałam też, że nie chcę być tą dziewczyną, która nie umie głośno powiedzieć co czuje i czego chce, bo się boi reakcji. Już byłam tą dziewczyną wiele razy. I dalej jestem trudna i się łatwo wściekam, ale nawet wtedy można mnie lubić a na pewno można mnie kochać.

Pusty talerz

23 grudnia 2016


Wszystkie te radosne świecidełka i piosenki, które oblepiają nas dookoła tym cukrem nie uwzględniają tego smutnego aspektu świąt… tego, że kogoś nie ma.

Nie da się opisać tej pustki, którą pozostawia po sobie człowiek dopóki on nie odejdzie. Zwyczajnie nie da się zrozumieć jak wiele miejsc wypełnia sobą ta osoba dopóki jej nie zabraknie. To jest takie proste, że istnieje i jest tuż obok. Przecież zobaczymy się, zadzwonimy…

A potem odchodzi. I to jest takie dziwne i nierealne, że nie wierzysz, że jest to możliwe. Wyjechała, ale wróci. A stamtąd już się nie wraca.

Pierwsze święta są zawsze najgorsze. Nie wiesz co ze sobą zrobić, jak zasypać tą całą pustkę, której nie da się zasypać, jak osuszyć to morze łez… a właściwie to nie wypada płakać bo trzeba być dzielnym i pomóc ustawiać talerze bo przecież muszą być równo. Zawsze musiały być a teraz nagle nikomu to nie jest do niczego potrzebne. Nikt już tego nie mówi.

Bo to ona mówiła.

Kocham Cię mamo. Mam nadzieję, że Franek Cię ode mnie pozdrowił i gdzieś tam spotkamy się razem. Wesołych Świąt.

 


Odwiedzam moją babcię regularnie. W tym roku skończy 91 lat. Przychodzę i pomagam jej się wykąpać bo wejście do wanny i wyjście z niej to już dla niej spore wyzwanie. Mówienie również sprawia jej trudność. Ale nie piszę tego po to by wycisnąć łzy… raczej by zatrzymać się chwilę i zadumać.

Babcia jest zawsze punktualna a do tego jej czas nie jest rozsmarowany po tych wszystkich elektronicznych zagłuszaczach jak komórki czy laptopy. Ma go znacznie więcej choć przecież i moja i jej doba ma tyle samo godzin. Rozmowa z nią trwa dłużej niż kiedyś bo trudniej jej wypowiedzieć słowa i skupić się, ale czasem uraczy mnie taką sentencją, że zastanawiam się jaka była za młodu. A musiała być z niej niezła petarda!

Początkowo, kiedy zaczęłam ją odwiedzać częściej to przemijanie dobijało mnie. Każdą taką wizytę przypłacałam smutkiem. Obserwowałam jak stopniowo odchodzą w niepamięć poszczególne słowa, osoby i zdarzenia. Jakby wchodziły w mgłę i już nie wracały. Nie umiałam sobie z tym poradzić.

Nigdy wcześniej nie widziałam też nagiego ciała starszego człowieka. Wydaje nam się, że ono jest brzydkie, ale właściwie dlaczego? Dlaczego jakiekolwiek ciało miałoby być brzydkie jeśli nosi człowieka i jego osobowość w sobie? To tylko opakowanie. Babcia jest dość drobna i szczupła i jej ciało jest pomarszczone, ale jest w tym też jakieś piękno. Takie, którego nie można zobaczyć w gazetach bo zmarszczki nie są modne. W jej skórze nie ma już jędrności młodego ciała, ale jest pewna miła miękkość ciekawie poorana zmarszczkami.

Babcia całe życie używa tego samego kremu i dokładnie rozsmarowuje go po twarzy, kiedy robi to przed lustrem to jakby czas stanął w miejscu. Pamiętam ją zawsze elegancką w futrze, klipsach i w butach na obcasie. Zawsze umalowana, stylowo ubrana i silna. Zawsze chodziła szybciej ode mnie i ciągnęła mnie za rękę z przedszkola.

Teraz porusza się powoli, czasem nawet chwieje. Wtedy ją podtrzymuję i pomagam iść. Najtrudniejsze jest pomóc jej tak, żeby zachowała swoją godność jako człowiek. Zrobić coś tak jakby ona sama to zrobiła chociaż można lepiej, szybciej. Starych drzew się nie przesadza, ale można je pielęgnować.

To nie jest pierwszy raz, kiedy patrzę jak ktoś odchodzi, tak powoli zabierany przez falę z tamtego świata, która delikatnie rozmywa i rozmywa i rozmywa… Bardzo ciężko było mi otworzyć kolejny raz te drzwi po ponad 10ciu latach. To trudne tak stać na brzegu i patrzeć jak piękny zabytkowy zamek zabiera morze, ale nauczyłam się, że dla babci, tak jak i dla mnie, ważna jest ta chwila, w której jesteśmy razem. Nawet jeśli nic więcej nie mogę zrobić. Właśnie ta chwila, kiedy opłukuję jej włosy i osuszam twarz a potem pomagam się ubrać i nakremować. Tak żeby mogła poczuć się piękna.

Nie wiem, która z nas ma większą świadomość tych ulotnych chwil (babcia czasem pyta kim jestem), ale chcę się zatrzymać przy niej. W tej całej gonitwie za opłacaniem rachunków i wstawianiem zdjęć na facebooka łatwo jest się pogubić a to bycie z drugim człowiekiem jest naprawdę ważne. Piszę to do wszystkich, ale i do siebie jako notatkę, żeby nie zapomnieć.

 


Myślałam, że czwartkowy wieczór będzie nudny. Przyszłam do domu i odpaliłam piec. Krzątając się zwróciłam jednak uwagę, że jakoś dziwny zapach dymu z siebie wydobywa (wcześniej tak nie robił) spojrzałam na rurę odprowadzającą dym do komina. Była czerwona. Metalowa rura nagrzana do czerwoności.

Zbladłam.

Robiłam wszystko automatycznie. Kiedy pani pod 112 zapytała mnie o adres miałam moment zawahania…

W kilka minut przybyli strażacy w wielkim wozie na sygnale – atrakcja na całą uliczkę na której mieszkam, sąsiedzi się zlecieli itd.

Nic wielkiego się nie stało w gruncie rzeczy. Gdyby ta rura od pieca zaczęła się palić w nocy, kiedy spałam… no cóż… nie jest to sobie trudno wyobrazić, że mogłabym po prostu się nie obudzić.

To był tylko mini pożar rury od pieca, która zgasła sama po jakimś czasie jak odłączyłam piec, ale nigdy wcześniej nie widziałam płomieni w domu i nie wzywałam straży.

Panowie ze straży byli bardzo mili i profesjonalni i też zadawali mi mnóstwo pytań. Jak już usiedliśmy spokojnie i jeden ze strażaków wypełniał raport to w przypływie radości, że wszystko jest dobrze zaproponowałam im herbatę. Bardzo się śmiali z tego. A ja razem z nimi. Żyję! Chyba jest się z czego cieszyć!

Jakiś czas temu byłam na zawodach strażaków w Manufakturze i żartowałam potem, że fajnie by było takiego strażaka spotkać, ale nie sądziłam, że to się tak szybko spełni i będzie ich sześciu a w dodatku okoliczności też wyobrażałam sobie zupełnie inaczej.

Bardzo im dziękuję. Mnie właściwie tylko uspokoili, ale ilu osobom pomogli ci odważni strażacy!